środa, 24 czerwca 2015

5. Sewell - Znaczy dla mnie wiele, ale na głos to ja już tego nie powiem.


Bez przerwy miałem przed oczami obraz swojego współpracownika. Jego wczorajsze, niespodziewane pojawienie się sprawiło, że zapunktował mi swoją chęcią do kontynuowania naszego wzajemnego projektu. Tak, definitywnie odsiedział swoje. I powrócił z uporem, determinacją i odwagą. Spokojnie mogłem to powiedzieć o Kyrre'em.

Nad ranem byłem jednak zmuszony urządzić mu potworną pobudkę. 
Wszystko dlatego, iż obiecałem siostrze, że pożegnam ją na lotnisku. Dzisiaj wylatywała do naszego rodzinnego miasta.
- Ey, no.. za co.. co tak wcześnie? - wymamrotał, niechętnie podnosząc się z łóżka. - Nigdy nie dasz mi odpocząć, co?
- Powiedzmy, że nie. Zbieraj się, jedziemy na samolot.
- Jaki, kurczę, samolot? Zostawiasz mnie...?
- A kto powiedział, że to ja wylatuję? Odprowadzimy tylko Grace.
- Rany, ale mnie wystraszyłeś. Dobra. Ale bierzemy taryfę?
- Powaliło Cię? Na 10 mili drogi będziesz bulił?
- To jak Ty chcesz tam iść? Na.. piechtę?
- Um, nie? Wskoczysz za kółko.
Dostrzegłem na jego twarzy wyraźne zdenerwowanie. Zapewne zaraz powie coś, co mnie wyprowadzi z równowagi. Zresztą, jak zawsze.
- Ym... to konieczne?
- No, tak. Chyba, że faktycznie chcesz zasuwać na stopach. Ubrałeś się?
- Tak, tak. - podszedł do swojej torby i narzucił na siebie pierwsze lepsze ciuchy. - Do dzieła, panie gospodarzu.

Wspólnie zeszliśmy do podziemnego garażu, gdzie trzymałem swój samochód. Było to czarne BMW z przyciemnianymi szybami.
- Ja.. pitole.. ale cacko.. - uważnie obszedł je dookoła, jakby pierwszy raz widział coś takiego na oczy. - Ile dałeś?
- Później Ci powiem. Pakuj się do wozu, bo się spóźnimy. Nie chciałbym stracić w oczach siostry.
- Um.. - podałem mu kluczyki, ten niepewnie usiadł na miejscu kierowcy - Jesteś pewny?
- Jasne, chyba Cię uczyli jeździć w tej Norwegii?
- P-powiedzmy..
- I świetnie. Wyjeżdżaj.

Nie licząc lekkich uderzeń w tył karoserii, brązowowłosy opuścił garaż bez większych problemów.
Potem było już tylko gorzej. Chociaż, " gorzej " to było zbyt łagodne słowo, by określić to, co on wyrabiał na drodze. Przecież to.. był jakiś istny koszmar. Dosłownie.
- Kyrre, zwolnij, bo nas pozabijasz! Do cholery, czy ja Ci wyglądam na worek kartofli?! - łagodnie wyprułem się na niego. Nie mogłem dłużej patrzeć, jak piękno mojego wozu odpływa w siną dal.
- K-kiedy ja się staram! Poważnie! - i akurat zdążyl gwałtownie nacisnąć hamulec, tak, że poleciałem twarzą na mały bagażnik przede mną. - J-jezu, Con.. j-jesteś.. cały..?
- Tak. Nic mi nie jest.. Dobra, powinienem był spytać od razu. Czy Ty wogóle masz prawko, gościu?!
- Eee.. n-no..n-nie.. ale całkiem dobrze mi szło, prawda..?
Posłałem mu mordercze spojrzenie. - Słucham? Czemu mi tego nie powiedziałeś?! Masz szczęście, że jechaliśmy tak krótko i bez żadnych gliniarzy, bo zapewne wiesz, co by się stało? Zapuszkowaliby nas obu!
- Bo ja.. ja nie chciałem Cię rozczarowywać.. Ja po prostu nigdy nie znalazłem czasu, by je zrobić.. Wiesz.. dynamiczny rozwój kariery i tak dalej..
- Gówno mnie obchodzi Twoja kariera. Zamknij auto i chodź. Albo i nie, zostań. - odpiąłem pas i wyszedłem z wozu, udając się w stronę hangaru odlotów. - Biorę kluczyki.

Co za mały, parchaty, przyczajony zabójca. Śmiało mógł nas wpakować do jakiegoś rowu. No bo kurczę, jak się zasuwa 80 mili/h w terenie zabudowanym, to przecież może dojść do wszystkiego. Żałowałem w duchu, że nie zdążyłem wytrzeźwieć po wczorajszym winie. Obróciłem się i dokonałem szybkich oględzin swojego BMW. Kurde. - pomyślałem. - W sumie to mogło być gorzej. Mógł zrobić z niego miazgę. Może faktycznie przesadziłem.. Chociaż, przynajmniej wiem, co powinienem zrobić. Dać chłopakowi jazdy.

Gdy już przekroczyłem drzwi wejściowe terminala, przed bramką numer 16 stała Grace. 
Podszedłem do niej, witając ją całusem w policzek.
- Jednak jesteś. Myślałam już, że nie przyjedziesz.
- No coś Ty, młoda. Zawsze dotrzymuję danego słowa.
- I za to Cię kocham, wiesz? Hej, zaraz.. a co to takiego? Wywaliłeś się? - dotknęła mojej twarzy w miejscu, gdzie pojawiło mi się średnich rozmiarów zadrapanie po zaliczeniu bliskiego spotkania z przodem auta. 
- Au.. - wzdrygnąłem się. Domyśliłem się, że musiałem zatrzeć się do krwi. Wydałem z siebie ciche warknęcie poprzez zaciśnięte wargi. - Nosz kurna.. to jego sprawka.
- Czyja? - spojrzała na mnie ze zdziwieniem. - Nie mów tylko, że przyjechałeś tutaj.. z nim..
- Niestety. - odparłem, ocierając powierzchownie krew dłonią. - Nie miałem innego wyjścia.
- To gdzie go zostawiłeś w takim razie..?
- W aucie. Ale nic nie zrobi, mam ze sobą klucze.
- Rany, całe szczęście.. To go tam nie nauczyli, jak się jeździ?
- Jak widać.. Pierdziele, a ja mu zaufałem..
- Hej, nie złość się.. Przecież nie mogłeś wiedzieć, co się wydarzy. Do wesela się zagoi. Tak? - delikatnie złożyła mi pocałunek na zadrapaniu. 
- Za ile masz samolot? - ledwie zdążyłem zapytać, a tablica za nami pokazała ogromny komunikat o treści " Now Boarding ".
- Właśnie teraz. Powodzenia z Kyrre'em. - ponownie mnie pocałowała, tym razem w policzek. - Zaraz.. czy on jeszcze nie miał czasem siedzieć? 
- Miał, ale dał dyla.. Nie wytrzymywał beze mnie.
- A-aha.. w porządku.. To, w takim razie, trzymaj się, braciszku. Kocham Cię!
- Ja Ciebie bardziej, siostra. Pozdrów rodzinę!
- A żebyś wiedział, że pozdrowię! Daj znać, kiedy będziesz wracał.
- Masz moje słowo.

Chwilę później, kiedy Grace zajęła swoje miejsce w samolocie, wróciłem do Dahll'a. Zobaczyłem, że miał zaczerwienione źrenice. Poruszał ustami, zapewne śpiewał.
- Hej, już jestem. Wszystko w porządku..?
- Our hearts are like.. firestones.. and when They strike.. we feel the love.. - Tak, jak myślałem. 
" Śpiewał " tekst Krzemienia.
- Sparks will fly.. they ignite our bones.. and when They strike, we light up the world. - dokończyłem, spoglając w jego wilgotne powieki. Jak bardzo ten młody facet potrafił cierpieć..? Co mu się właściwie stało? Czy to.. przeze mnie?
- I co.. Grace już poleciała? - spojrzał na mnie, sięgając ręką do gałki od radia.
- Tak.. kurczę, Ty na poważnie ryczałeś..? Byłem za ostry, wiem.. Puściły mi nerwy. Sorki.
- To nic.. należało mi się.. Mogłem Ci od razu powiedzieć, ale.. nie chciałem, byś uznał mnie za gorszego.
- Spokojnie.. Nigdy bym nie powiedział o Tobie czegoś takiego. chociaż, fakt. Mogłeś mi się przyznać.
- P-przepraszam.. - drgnął, zdenerwowany i bezsilny. - Zaplacę za wszystkie szkody.. o, rany.. widziałeś, że się zarysowałeś, jak hamowałem..?
- Tak, Grace mi powiedziała.. Nie przejmuj się. Ledwie mrugniesz okiem, a ranka się zagoi.
- Może będzie lepiej, jeśli Ty wrócisz..?
- Nie jestem pewny, czy już wytrzeźwiałem. - wzruszyłem ramionami.
- Aha.. to dlatego chciałeś, bym poprowadził.. Piłeś. I to beze mnie.
- Nie pasuje Ci to? - zaśmiałem się i zamieniliśmy się wzajemnie miejscami. - Patrz lepiej, jak to robią eksperci. - ostrożnie wyjechałem z miejsca parkingowego i zabrałem nas do apartamentu. Podczas jazdy nie spuszczał ze mnie oka. Ten typ zrobi dla mnie wszystko, miałem tego stuprocentową pewność. Tylko.. ciekawe, dlaczego akurat dla mnie?
O, w pizdu. A co, jeśli ja mu wpadłem w oko?
W sumie to wszystko by się zgadzało.. Kurczę, rodzinka by mnie przechrzciła, jakby się dowiedzieli. A już największy uraz miałaby do mnie Gracey. Chociaż.. najlepiej byłoby, jakbym go jeszcze poobserwował i nabrał pewności do całych tych jego uczuć. Równie dobrze mógł się bawić w najlepsze i stosować tę samą zasadę, co wobec niej, tyle, że tym razem na trzeźwo. Przecież kiedyś trasa dobiegnie końca i nasze drogi będą musiały się rozdzielić. Każde z nas pójdzie w swoim kierunku.. Im bardziej o tym myślałem, tym mocniej uświadamiałem sobie, jak wielkie znaczenie ma dla mnie osoba Norwega.

- Conrad? Wszystko gra? - jego głos wyrwał mnie z rozmyślań.
- Ta.. wybacz, zamyśliłem się. - otworzyłem pilotem garaż i wjechałem do środka. 
- Jeszcze raz Cię przepraszam, że obiłem Ci brykę.. Nie jesteś taki bardzo zły, nie..?
- Pewnie.. bądź co bądź, to chyba był Twój taki pierwszy, dojrzały raz za kółkiem, mylę się?
- W Bergen też jeździłem kilka razy..
- Dobre i tyle. - pomyślałem. - Rozumiem. Od jutra wezmę się za Ciebie.
- Co? Na serio..?
- No. Jeśli mamy tutaj zostać na dłużej i niekiedy urządzać sobie wieczorne popijawki, to potrzebuję kogoś, kto by mnie woził od czasu do czasu. - puściłem do niego oczko.
- Więc to tak. Chcesz więcej chlać. Powiedz mi to prosto w twarz..
- Nie. Źle mnie zrozumiałeś. To dla Twojego dobra. Pokażesz im tam, że w trasie nie tylko poznałeś krajowe specjały kulinarne. Okey?
- Zgoda.. wygrałeś. Ale wstawajmy o jakieś normalnej porze.
- Może być.. dziesiąta?
- Nie, bez jaj.. muszę odespać te noce na niewygodnych pryczach. Pierwsza po południu.
- O, nie, kochany. Dziesiąta.
- Miej serce, no.. Pierwsza.
- Dziesiąta.
- Eh, to dwunasta trzydzieści.
- Nie. Dziesiąta trzydzieści.
- Dwunasta..?
- Meh. Luzik, teraz to Ty wygrałeś. Ale tylko ten jeden raz. To od dziś będziesz codziennie wstawał w południe. Z budzikiem w ręce. Co-dzie-nnie.
- Boże, za co.. - jęknął, a ja roześmiałem się po raz kolejny.

Nad ranem przyprawiłem go o szok.
W swojej dobroduszności zdecydowałem, że przygotuję mu nieoczekiwany posiłek.
Zapukałem do drzwi jego pokoju. Oczywiście, już nie spał.
A wyraz jego twarzy wyrażał więcej niż tysiąc słów.
- Zaraz.. co to ma.. znaczyć.. - spytał. - To.. dla mnie?
- N-no. - na moich policzkach zabłysnęły delikatne rumieńce. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.. jajkom na twardo..
- Nie.. Skąd wiedziałeś, że to mój ulubiony rodzaj śniadania?
- Tak naprawdę, to nie wiedziałem.. A pasuje Ci kawa z.. mlekiem?
- Pewnie, żaden problem.

Postawiłem tackę przed nim. Świetnie, teraz pewnie myśli, że oszalałem. 
Przyjrzałem się jego klatce piersiowej. Spał bez bluzki. I pewnie mogę przyznać, że młody miał co pokazywać. Aż do teraz nie miałem okazji, by oglądać faceta w takim stanie. 
Tak naprawdę, to nie przeczuwałem, że kiedykolwiek do tego dojdzie.
- Um, a Ty.. nie jesz? - powiedział, podnosząc na mnie wzrok znad talerza. Zająłem miejsce tuż obok niego na małym stołku.
- Ja już jadłem. Czy to chociaż.. jest zjadliwe?
- Tak.. postarałeś się. - wymusił na sobie uśmiech. - Skąd u Ciebie tyle.. dobroci?
- Zawsze traktuję swoich gości z szacunkiem. - odpowiedziałem.
- Ja to zapewne przypaliłbym wodę..
Wybuchnąłem głośnym śmiechem. Takiego go uwielbiałem najbardziej.
- Co? Wodę? Błagam Cię, na jajka? - skęcałem się, nie przestając chichotać ani na sekundę.
- No wiesz, wszystko jest możliwe. - wyszczerzył się.
- Ale, proszę Cię, przecież nie da się spalić wody! - ryłem się jak skończony debil. Tak dawno to ja już nie pokładałem się ze śmiechu. - Mój drogi, wybacz mi teraz za to, co powiem, ale jesteś ostro pierdolnięty. - spoważniałem w jednej chwili.
- No dzięki.
- Nie ma problemu. Wstajesz?
- Um, nie. Nie dzisiaj. - na te słowa automatycznie dał nura pod pierzasty materiał. - Wszystko było genialne, ale nie. Nie wyjdę. Nie licz na to.
- Ty wredny, uparty jak but Norweski korniszonie. Tak mi się odpłacasz? Wypindalaj mi z tego cieplusiego wyrka, ale już. Mówił Ci ktoś kiedyś, że czas to pieniądz?
- Za tego Twojego " korniszona " to nigdzie nie pójdę. Zapomnij. - mruknął. - Sam jesteś korniszon, kudłaczu.
- Czy Ty właśnie powiedziałeś na mnie " kudłacz " ? Tak się akurat składa, że o moje włosy dbają liczni przedstawiciele najlepszych fryzjerskich marek. Więc nie jestem żadnym, pierdzielonym kudłaczem.
- A myślisz, że mnie to coś interesuje? Jesteś długowłosy.
- Problem? - przez chwilę myślałem, że stracę nad sobą panowanie i wleję mu z otwartej dłoni w twarz. Za bardzo próbował się wywyższyć. Zdecydowanie nie przepadałem za gościami z manią wyższości.
- Tak jakby. Mógłbym Cię.. obciąć pewnego dnia?
Z reguły nie biję słabszych, ale jeśli są wredotami i skończonymi chamami jak Kyrre Dahll, to niekiedy wypada zastosować rękoczyny.
- Możesz to sobie obciąć bukszpan w ogródku, ale od moich włosów precz. - warknąłem.
- Jezu, ja tylko żartowałem. Nie zrobiłbym niczego bez Twojej zgody w Twoim domu. - odrzucił z siebie kołdrę i łaskawie dźwignął się z posłania. Teraz miałem wyjątkową okazję, by dokładnie przyjrzeć się jego zniewalającej, półnagiej sylwetce. Kurczę, ile ja bym dał, by mieć mięśnie jak ten młody facet. Przy nim wyglądałem co najwyżej jak paskudny bojler. W tym momencie doszło do mnie, że moglem zapisać się na tę cholerną siłownię. Ale nie byłem do końca pewny, czy Kyrre zawdzięczał swoje mięśnie ilości odbytych wizyt.
- No, ja myślę. - odparłem. - Wsadź coś na siebie i złaź na dół. Zaraz do Ciebie dołączę. - na te słowa wyszedłem do łazienki w celu poprawienia swojej fryzury.
- Dobra.

Stanąłem przed lustrem. Jako posiadacz bujnej czupryny musiałem to robić bardzo często, co najmniej cztery, może z pięć razy na dzień. Nie zawsze gumki utrzymywały moje włosy w porządku, dlatego prawie zawsze musiałem je poprawiać, by faktycznie spędzały swoją rolę. Beznadziejnie, ale trudno. Chciałeś, to masz. Rodzina nigdy nie akceptowała mojego zdania w tej kwestii. Bez przerwy tylko słyszałem : " Conrad, obetnij się. Nie uważasz, że coś jest nie tak? Byłoby Ci o wiele lepiej w krótkich włosach. " A ja swoje. Zapuszczałem włosy od 16. roku życia. Teraz tylko dbam, by pozostawały na długości ramion. Dlatego chodzę się obcinać praktycznie co miesiąc.

Kiedy obydwoje doprowadziliśmy się do względnego porządku, zajęliśmy miejsca w aucie i Norweg zaczął powoli wyjeżdżać z garażu. Ani na sekundę nie spuszczałem z niego oka. Jego ręce nienaturalnie drżały - świadczyło to o tym, że był potwornie zestresowany.
- Hey. - ostrożnie dotknąłem jego dłoni. - Nie spinaj się. Prowadź na luzie.
Poderwał na mnie wzrok i nasze spojrzenia po raz kolejny spotkały się wzajemnie.
Czyżby.. nasza przyjaźń właśnie przeradzała się w.. coś więcej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz